W pewnym momencie zrezygnowana siadłam na podłodze i powiedziałam, że nie dam rady już, że świat nie rozumie czym jest LQTS. I wtedy mój mąż wziął mnie za rękę i powiedział: zrozumie.
Stając oko w oko z diagnozą medyczną jakąkolwiek działamy na dwa sposoby albo ją wypieramy albo podważamy. Rzadko odrazu akceptujemy. Ja podważałam wszystko, co związane było z LQTS, badanie genetyczne, zasadność podawania leku itp. A mój mąż wypierał LQTS. Temat nie istniał.
Kiedy ja nie mogłam podważyć diagnozy i zaczęłam zmieniać tak nasze życie, żeby można było normalnie funkcjonować napotkałam na przeszkody w postaci ludzi. Ludzi, którzy stawiali przede mną mur niezrozumienia. Wtedy odpuściłam na dobre, ale mój mąż uzbroił mnie w cierpliwość, zaczął mówić głośno o LQTS, stał obok i było mi raźniej. I tak oboje dotarliśmy do tego momentu, w którym jesteśmy. A to jest naprawdę dobra chwila. Nasz proces akceptowania nowej sytuacji, nowego życia właśnie się rozpoczął. Jesteśmy gotowi żyć w inny sposób, doceniając każdą nawet najdrobniejszą chwilę.
Jesteśmy zdrowi. Mamy defibrylator w ręku, leki, które nas chronią i siebie. Siedzimy nad brzegiem morza, które cicho szumi i wrzucamy do niego kamienie. Kaczki robimy to znaczy oni robią, ja tylko marudzę, że mi zimno.
LQTS to branie z życia jak najwięcej. To droga. Droga do przodu, którą czasem przecina rogatka lub nie, jeśli nie mamy po prostu szczęścia.
a.
a.
Komentarze
Prześlij komentarz